Jak czasem wspomina Janina Bąk, nie ma tematu budzącego równie wiele emocji co feminatywy. Wierzę jednak, że o żeńskich końcówkach w środowisku prawniczym można rozmawiać bez kontrowersji i bez narzucania jedynej słusznej drogi. Aby zrealizować to założenie, w jednym miejscu zebrałam wszystkie argumenty za i przeciw. Dodałam też te, o których nie przeczytasz w innych dotychczas opublikowanych artykułach, a które moim zdaniem są równie istotne w dyskusji. Przede wszystkim jednak oddałam głos samym prawniczkom, bo to ich zdanie powinno być najważniejsze. Nie wiem, czy to najlepszy artykuł o feminatywach w branży prawnej. Wiem za to na pewno, że żadna dotychczasowa publikacja nie omówiła tematu równie szeroko.
Z tego artykułu dowiesz się:
„Czy określa pani siebie jako <<radczynię prawną>>, czy <<radcę prawnego>>?” – to jedno z pytań, które muszę zadać klientce, tworząc treści na stronę internetową. Chyba że strona już wisi, a ja przygotowuję nowy content, który ją zapełni – wtedy wystarczy zapoznać się z poprzednimi wersjami treści, by znaleźć odpowiedź.
Przez 5 lat pracy w marketingu prawniczym dosłownie raz spotkałam się z sytuacją, gdy klientka zażyczyła sobie stosowania feminatywów na stronie. Mało imponujący wynik. Uczulam jednak, że moje klientki nie spełniają wymogów dobrze dobranej próby badawczej. Co za tym idzie – na tej podstawie nie stworzymy statystyki adekwatnej do sytuacji w całym polskim środowisku prawniczym. Chciałabym podać tu konkretne wartości, ale niestety takich badań póki co nikt nie przeprowadził.
Zamiast tego zapytałam więc o doświadczenie w tym temacie inną osobę działającą w marketingu prawniczym. Zwróciłam się do Oli, którą możesz znać przede wszystkim z podcastu „Życie po prawie” i konta na Instagramie o tej samej nazwie.
Sama lubię feminatywy i stosuję je w tworzonych przeze mnie treściach na własne potrzeby lub tam, gdzie mam wpływ na ostateczny kształt tekstu. A jako marketingowiec nie zawsze mam. No właśnie, dużo łatwiej jest mi używać osłuchanych from żeńskich tj. prawniczka, ale już marketingowczyni trudniej przechodzi mi przez gardło czy palce na klawiaturze.
W moich podcastach często można usłyszeć feminatywy, bo używam ich na co dzień. Jednak w przypadku, gdy przedstawiam moje rozmówczynie, stosuję preferowaną przez nie formę. Po pierwsze dlatego, że chcę, aby moi goście czuli się komfortowo, a po drugie dlatego, że często świadomie budują swój wizerunek w taki, a nie inny sposób. I po trzecie, najważniejsze, moim zdaniem nikogo nie powinniśmy zmuszać do stosowania feminatywów ani tym bardziej poprawiać, a raczej promować przez ich używanie i tłumaczenie, dlaczego stosowanie form żeńskich jest dla nas ważne i potrzebne.
Czy branża prawnicza jest gotowa na feminatywy? Moim zdaniem jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, nim feminatywy w naszej branży będą czymś oczywistym. Prawnicy reprezentują cały przekrój społeczeństwa i również w tej kwestii można zauważyć „spór w doktrynie”. Co prawda z roku na rok dostrzegam coraz powszechniejszą praktykę stosowania feminatywów w komunikacji marketingowej kancelarii, profilach prawników w mediach społecznościowych czy na stronach www, jednak nie jest to wzrost lawinowy.
Branża prawnicza, w moim odczuciu, sceptycznie podchodzi do wszelkich zmian w otoczeniu biznesowym. Tak było z social mediami i w ogóle działaniami marketingowymi, tak jest ze stosowaniem nowych technologii w tym sztucznej inteligencji czy zasad prostego języka. Podejście do feminatywów nie jest wyjątkiem.
Sprawy nie ułatwia też ochrona prawna i stosowanie w aktach prawnych wyłącznie formy męskiej nazw zawodów „adwokat”, „radca prawny”, „rzecznik patentowy” itd. Z resztą do tej pory na stronie Rady Języka Polskiego można znaleźć opinię prof. A. Markowskiego (co prawda z 2005 roku, ale nadal dostępną), w której stwierdza on, że „w starannej polszczyźnie sędzina to żona sędziego […] potocznie określa się także nazwą sędzina kobietę-sędzię. Nie powinno się jednak tego robić w polszczyźnie starannej ani oficjalnej”.
– Aleksandra Kaczmarczyk (instagram:zyciepoprawie)
Formy żeńskie nie są niczym nowym. Choć trzeba jasno zaznaczyć, że nie od zawsze każdy zawód i każda funkcja miała swój odpowiednik w formie żeńskiej. Powodem był brak równego dostępu do edukacji, a tym samym i brak możliwości piastowania niektórych stanowisk oraz wykonywania pewnych zawodów przez kobiety. Więcej na ten temat możesz przeczytać w ramach tego artykułu, który moim zdaniem świetnie przedstawia całą historię żeńskich końcówek.
Dopiero po II wojnie światowej zaczęto stosować jedynie formy męskie rzeczowników, dodając do nich „pani”, dla rozróżnienia płci. Co dla osób do tej pory naturalnie stosujących feminatywy było dużą zmianą. W wywiadzie dla „Zwierciadła” prof. Miodek wspomina to tak:
Ja doskonale pamiętam czasy tuż po wojnie. Moja matka, nauczycielka szkół średnich, dla całych Tarnowskich Gór, w których dorastałem, była profesorką Miodkową, nie inaczej. My tak zwracaliśmy się do wszystkich profesorek. Były więc chemiczki, pedagożki, naczelniczki i dla nas były to formy zupełnie naturalne.
Dopiero później zaczął się proces zanikania w języku polskim żeńskich form. To było zresztą charakterystyczne zjawisko dla okresu powojennego – formy męskie były znakiem ważności stanowiska. Ten proces trwał całe lata, dlatego dziś, gdy żeńskie formy wracają, niektórzy reagują alergicznie na żołnierkę, naczelniczkę czy psycholożkę, choć przed wojną nikogo takie formy nie dziwiły.
Dopiero przyjechawszy do Wrocławia w 1963 roku, musiałem od nowa się przyzwyczajać, że mówi się pani profesor, pani magister czy pani redaktor. Gdy byłem zapraszany do szkół, pilnowałem się, by za zaproszenie podziękować pani dyrektor, choć jeszcze pięć lat wcześniej w moich Tarnowskich Górach podziękowałbym pani dyrektorce.
Odmiana w języku polskim jest niezwykle skomplikowana. Polki i Polacy dokonują jej jednak intuicyjnie – bez każdorazowego skupiania się na rodzajach i przypadkach. Tę zdolność mają już kilkuletnie dzieci. I to właśnie ta dziecięca intuicja doskonale pokazuje, jak powinna wyglądać odmiana nazw zawodów zgodnie z zasadami języka polskiego.
Dzieci próbują dodać końcówkę żeńską do nazwy każdej profesji. I nie jest to przejaw ani ich „feministycznych zapędów” (bo trudno przecież o takie w wieku kilku lat), ani tym bardziej „chęci stosowania udziwnień i nowomowy”. To po prostu naturalny sposób odmiany tych wyrazów. Choć teraz, dla naszych uszu przyzwyczajonych jedynie do form męskich, może brzmieć nienaturalnie.
W kontekście feminatywów często wspomina się zresztą o proteście czytelników z 1904 roku „przeciw gwałceniu języka polskiego”. Na czym owo „gwałcenie” miało polegać? Na łączeniu z nazwiskami żeńskimi męskich tytułów. Krótko mówiąc, czytelnicy sprzeciwiali się temu, co tak często możemy obserwować współcześnie i co dla wielu z nas obecnie wydaje się bardziej naturalne, mimo że z logiką językową ma niewiele wspólnego.
Fot. Protest czytelników i czytelniczek „Poradnika Językowego” z 1904 r. przeciwko nazywaniu kobiety doktorem, a nie doktorką (źródło: Domena publiczna).
Nie wszyscy cenieni językoznawcy opowiadają się za feminatywami. Choćby zdaniem profesora Bralczyka feminatyzacja nie jest zjawiskiem pozytywnym. Nie zmienia to jednak faktu, że większość środowiska językoznawców pozytywnie podchodzi do stosowania żeńskich końcówek. Głównie z uwagi na wspomnianą już logikę językową.
Wystarczy spojrzeć chociażby na stanowisko w sprawie żeńskich form nazw zawodów i tytułów Rady Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk. Da się je podsumować jednym zdaniem: językowo jak najbardziej można tworzyć feminatywy i się nimi posługiwać. Rada Języka Polskiego wskazuje przy tym, że:
Odnoszę wrażenie, że na tym etapie nikt (a przynajmniej prawie nikt, bo pewnie jakieś wyjątki się znajdą) nie kwestionuje tego, że feminatywy istniały w języku polskim od stuleci. Nikt nie kłóci się też z logiką językową. Pojawiają się jednak inne problemy, które – przynajmniej w moim odczuciu – są całkowicie zrozumiałe, jeśli chodzi o feminatywy w branży prawnej.
Pierwszą kwestią jest samo nieosłuchanie. Feminatywy, szczególnie te wciąż rzadko używane, brzmią po prostu „dziwnie” i mogą razić. Chyba nawet największe zwolenniczki żeńskich końcówek się z tym zgodzą, bo potrzeba tu upływu czasu i przyzwyczajenia. Wspominała o tym chociażby Ola z „życia po prawie” w swojej wypowiedzi cytowanej wyżej. I w pełni się z nią zgadzam, bo dla mnie „marketingowczyni” też brzmi jakoś obco i dziwnie. Z tego powodu zresztą, jeśli już mówię o moim doświadczeniu w pracy marketingowej, to używam bardziej przyjaznego sformułowania „specjalistka od marketingu”.
Mamy więc tu analogiczną sytuację co w historii przytoczonej przez prof. Miodka – osłuchanie z konkretnymi formami wyrazów sprawia, że inne brzmią nienaturalnie.
W kontekście społecznym i prawnym, feminatywy przynoszą bezcenną wartość, pozwalając na pełne i sprawiedliwe reprezentowanie obu płci w języku. Jestem pełna uznania dla tych, którzy aktywnie stosują feminatywy i podziwiam ten sposób na promowanie równości płci. Jednakże osobiście nie stosuję ich na co dzień w mojej komunikacji.
Z całą pewnością, feminatywy mają potencjał do przełamywania tradycyjnych stereotypów płciowych, wnosząc pewnego rodzaju świeżość i równość do języka, który przez wieki był zdominowany przez formy męskie. To ważne narzędzie w ruchu na rzecz równości płci, które zasługuje uznanie.
Choć uznaję wartość i znaczenie feminatywów, moje codzienne nawyki językowe nie uległy jeszcze tej zmianie. To nie jest sprzeciw wobec idei feminatywów, ale raczej kwestia mojego indywidualnego stylu wyrażania się.
Podsumowując, jestem zwolenniczką stosowania feminatywów jako metody promowania równości płci. Chociaż osobiście ich nie stosuję, to z pełnym szacunkiem podchodzę do tych, którzy zdecydowali się włączyć je do swojej codziennej komunikacji. Uważam, że jest to ważny krok w kierunku tworzenia bardziej inkluzywnego społeczeństwa, w którym każda osoba, niezależnie od płci, będzie mogła czuć się reprezentowana i usłyszana.
– Adwokat Izabela Pączek (instagram: izabela.paczek)
Adwokat, radca prawny, notariusz czy rzecznik patentowy – to zawody regulowane ustawowo. Oznacza to, że właśnie tytułem w tej formie trzeba się posługiwać w kontekście ściśle zawodowym – na pieczątkach, dokumentach, w oficjalnych pismach. Jest to więc spora przeszkoda, jeśli chodzi o feminatywy w branży prawnej.
W tej sprawie wypowiedziała się już Krajowa Izba Radców Prawnych i Naczelna Rada Adwokacka.
Komisja Etyki, Praktyki Adwokackiej i Wykonywania Zawodu Naczelnej Rady Adwokackiej w 2021 roku uznała, że używanie tytułu „adwokatka” nie narusza godności zawodu. Zdaniem Komisji środowisko musi być otwarte na kulturotwórcze przemiany i okazywać szacunek osobom czującym potrzebę podkreślenia swojej płci w nazwie zawodu. Przeszkodą nie jest przy tym rota ślubowania, w której znajdziemy wyłącznie formę męską.
Z kolei w lutym 2023 roku ukazała się opinia OBSiL na temat żeńskiej formy tytułu „radca prawny” przygotowana przez dra hab. Sławomira Patyrę, radcę prawnego. Jakie płyną z niej wnioski? Jest prawnie dopuszczalne, by kobiety posługiwały się feminatywem „radczyni prawna”. Dodano również, że samorząd radcowski uwzględnia tę kwestię w pracach nad nowelizacją ustawy i przyjmuje, że w nowym brzmieniu powinny znaleźć się obie formy – męska i żeńska.
Nie znalazłam natomiast informacji o tym, jak do stosowania feminatywów odnosi się m.in. Polska Izba Rzeczników Patentowych, Krajowa Rada Notarialna czy Krajowa Rada Prokuratorów. W tym kontekście tym bardziej trudno się więc dziwić wątpliwościom prawniczek, czy w ogóle mogą stosować feminatywy w oficjalnych czynnościach.
Wiele prawniczek obawia się także, że feminatywy stosowane w branży prawnej mogą obniżać wagę wykonywanego zawodu. I wcale nie dlatego, że adwokatka to także nazwa lubianego ciasta (w końcu – idąc tym torem – adwokat to z kolei likier). Problem jest ten sam co w przypadku tworzenia feminatywu od słowa „lekarz”. Końcówka „-ka” kojarzy się ze zdrobnieniami i przez to możemy odnieść wrażenie, że formy te mają charakter umniejszający.
Naczelna Rada Adwokacka odniosła się do tego wątku, uznając, że w żaden sposób końcówka „-ka” nie umniejsza etyce zawodu. Również profesor Miodek we wspomnianym już wyżej wywiadzie mówi:
Taką właśnie przyczynę tego feminatywnego kryzysu dostrzegał mój serdeczny przyjaciel, prof. Bogusław Kreja, nieżyjący już gdański językoznawca. Twierdził, że ten przyrostek wyczerpał się właśnie w zdrobnieniach. A ja mu zawsze mówiłem: Bogusławie drogi, a czemuż on się nie wyczerpał choćby w języku czeskim, gdzie zdrobnienia też się tworzy przyrostkiem „-ka”? Jeśli to się zdarzyło, to jedynie na naszym polskim gruncie.
Mimo wszystko trudno dziwić się obawom prawniczek należących do Izby Adwokackiej. Nikt nie chce przecież, by zawód kosztujący tak wiele lat nauki i ciężkiej pracy był w jakikolwiek sposób umniejszany. To zresztą problem, który może dotyczyć nie tylko „adwokatek”, ale przecież również „prokuratorek” czy „notariuszek”.
Chcąc odpowiedzieć na pytanie jaki jest mój stosunek do feminatywów chciałabym zacząć od wskazania, iż pomimo, że jest to forma dopuszczalna i poprawna pod względem gramatycznym to dla mnie „adwokatka” nie brzmi poważnie.
Ja osobiście jestem adwokatem. Taki zawód wykonuje w myśl ustawy – Prawo o adwokaturze. Nazwa zawodu „adwokat” widnieje również w nazwie mojej firmy, na mojej stronie internetowej, w mediach społecznościowych, które prowadzę, jak również na mojej wizytówce.
Wiem, że używanie feminatywów ma swoich zwolenników i przeciwników, ja jednak nie wyobrażam sobie, aby w sytuacji oficjalnej, np. na sali rozpraw, nazywano mnie „adwokatką”. Wolę, gdy kobietę wykonującą zawód adwokata określa się mianem „pani adwokat” czy „pani mecenas”, choć niektórych może to razić z uwagi na połączenie rzeczownika „pani” z formą męską (adwokat/mecenas).
Powyższe nie oznacza, że całkowicie sprzeciwam się używaniu feminatywów. Są w mojej ocenie zawody, które wręcz wymagają stosowania rozróżnienia właśnie z uwagi na płeć. W branży prawniczej jest to jednak dla mnie zbyt pejoratywne, bowiem pomimo chęci uwidocznienia wśród zawodów z tej branży formy żeńskiej, tytuł zawodowy „adwokat” z powodzeniem można stosować do obu płci. Podobnie jak określenie „prawnik” stosowane przez większość znanych mi kobiet.
– Adwokat Katarzyna Kruczek (instagram: adwokat_katarzyna_kruczek_)
Nawet osoby, które prywatnie stosują feminatywy, mogą mieć pewne obawy przed zastosowaniem żeńskich końcówek np. na stronie internetowej. Zwykle sprowadzają się one do któregoś z 3 poniższych punktów.
Zajrzyj do sekcji komentarzy pod jakimkolwiek artykułem, podcastem czy filmem, który w opisie wspomina np. o „gościni”, czy „psycholożce”. Jak myślisz, jaki procent rozmów będzie się odnosił do tematu? A jaki procent będzie skupiał się na dyskusji wokół tego, czy i dlaczego słowa „psycholożka” można używać, dlaczego ktoś go sobie nie życzy, a dlaczego ktoś inny sądzi, że jest to jak najbardziej w porządku?
Trudno się więc dziwić prawniczkom, które obawiają się, że spotka je to samo. Że albo rzeczy, o których mówią, będą mieć dla odbiorców mniejsze znaczenie niż sama dyskusja o feminatywach, albo że ich działalność będzie kojarzona głównie z feminatywami, a nie z wykonywanym zawodem.
Czy te obawy są słuszne? Na to powinny odpowiedzieć raczej wspomniane „radczynie prawne”, „adwokatki” czy „rzeczniczki patentowe”, które właśnie tak nazywają siebie w codziennej komunikacji. Trudno jednak ukrywać, że póki co jest to realny problem i rzeczywiście: tam, gdzie stosowane są feminatywy, tam bardzo ożywione dyskusje na ten temat praktycznie zawsze się pojawią.
Druga kwestia to odwrócenie się od prawniczek tego grona osób, które feminatywów nie lubią lub nawet są im przeciwne.
Moje prywatne przemyślenie jest takie, że jeśli ktoś miałby nie korzystać z moich usług dlatego, że używam żeńskich końcówek, to lepiej takiego klienta nie mieć. I z tego, co wiem, prawniczki stosujące feminatywy raczej na brak klientów nie narzekają.
A nawet jeśli, to nie same feminatywy są wówczas problemem, a np. niedopracowana strona, mała widoczność w internecie czy brak budowania marki osobistej.
Choć jednocześnie warto dodać, że tak: znajdą się i tacy potencjalni klienci, dla których używanie feminatywów będzie na tyle problematyczne i na tyle sprzeczne z ich własnym zdaniem, że postanowią wybrać konkurencję, która żeńskich końcówek nie stosuje. Znajdą się i tacy, którzy – choć z takich usług wówczas w ogóle nie skorzystają – jeszcze poczują potrzebę napisania do takiej prawniczki, by powiedzieć jej, co sądzą o stosowaniu przez nią żeńskich końcówek.
A skoro już wspomniałam o działalności online i widoczności strony internetowej, to nie możemy pominąć jeszcze jednej ważnej kwestii – pozycjonowania w sieci.
Pomyśl, jakie hasło wpisujesz w Google, gdy szukasz np. kogoś, kto wykona dla Ciebie wymarzony, projekt mieszkania w Gdyni? Założę się, że nie „architektka Gdynia” ani „architektka/architekt Gdynia” Formę męską traktujemy jako odnoszące się do obu płci. I tak samo będzie to wyglądać w przypadku prawników. Krótko mówiąc: potencjalni klienci wpiszą w wyszukiwarkę frazę „prawnik”, „adwokat” itd.
Chcąc, nie chcąc, jeśli dbamy o widoczność w sieci, to musimy dopasować się do intencji użytkowników wyszukiwarek. I tak, algorytmy radzą sobie już z odmianą słów, ale precyzyjne dopasowanie wciąż ma znaczenie.
Co więc w tym kontekście zrobić z feminatywami? Dobra wiadomość jest taka, że da się tę kwestię obejść. Trzeba jednak sporo się nagimnastykować, wplatając jednocześnie w treść zdania odnoszące się do zawodu jako takiego, a więc stosujące męską formę „prawnik”.
Co konkretnie mam na myśli? Np. pisanie o sobie z użyciem feminatywów z dodatkiem zdań typu „udowadniam, że prawnik nie musi posługiwać się żargonem” – jako zbiorcze odniesienie do branży. A jeśli takie sformułowanie dla zwolenniczki feminatywów nie jest satysfakcjonujące, można zamienić je na „udowadniam, że nie każdy prawnik czy prawniczka musi posługiwać się żargonem”.
A może wręcz przeciwnie – to brak feminatywów ma rolę antydyskryminacyjną?
Jednym z argumentów za stosowaniem feminatywów jest ich rola antydyskryminacyjna. Pozwalają zwiększyć rozpoznawalność kobiet w zawodzie, który tradycyjnie był zawodem „męskim”. Bez umniejszania ich roli i osiągnięć.
Z drugiej strony czy aby na pewno? Zdaniem profesora Bralczyka jest to wprowadzanie zbędnego zamieszania i właśnie tworzenie problemów komunikacyjnych. W tym sensie, że nie wiadomo wtedy, jak mówić o całym środowisku zawodowym – czy forma „prawnicy” jest poprawna, czy to znów dyskryminacja kobiet?
Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia, która budzi równie wiele emocji co feminatywy, a o której również trzeba wspomnieć w tej dyskusji, skoro mówimy o stosowaniu języka niewykluczającego nikogo. Mam tu na myśli sposób mówienia o osobach deklarujących się jako niebinarne, dla których ani używanie męskiej, ani żeńskiej końcówki nie będzie satysfakcjonujące.
W ostatnich latach bardzo duży nacisk kładzie się na stosowanie feminatywów. W dużej mierze jest on związany z walką o równouprawnienie kobiet, promowanie ich praw na świecie, jak również walką ze stereotypami i przyjętymi z góry wzorcami kulturowymi. Językoznawcy słusznie akcentują, że końcówki żeńskie nie są efektem nowomowy, lecz od dawna były elementem języka polskiego. Samo więc stosowanie poprawności językowej, walkę o równouprawnienie, prawa kobiet czy walkę z uprzedzeniami uważam za bardzo słuszny kierunek.
Natomiast odczuwam pewien dyskomfort w wybranym przez wiele środowisk sposobie walki o powyższe idee. Pomija się w nim bardzo ważny, choć cały czas nieakceptowany przez wiele środowisk, element zmian kulturowo-społecznych, których jesteśmy świadkami. Walka skupia się wyłącznie na akcentowaniu, że oprócz mężczyzn istnieją także kobiety. W efekcie wiele osób – zakładam nieświadomie – widząc osobę, która wygląda jak kobieta, jej imię i nazwisko wskazuje na to, że tak jest, popełnia faux pas, zadając jej pytanie, czy chce, aby stosować końcówki żeńskie czy męskie, nie dając jej poniekąd wyboru na trzecią możliwość ‒ neutralność językową. Neutralność płciowa to nie jest już tylko kwestią „panującego trendu”, lecz jest rzeczywistością, przed którą stoi społeczeństwo, również legislatorzy na całym świecie, w tym UE czy USA. Zwracałam uwagę na ten problem już w 2020 r.
Czy jestem zwolenniczką feminatywów? Popieram walkę ze stereotypami, jestem za równouprawnieniem kobiet, promuję ich prawa na świecie. Tak, kobiety są dyskryminowane na wielu płaszczyznach i trzeba z tym walczyć. Uważam jednak, że zagadnienie to jest częścią większego społecznego problemu i szersza edukacja uwzględniająca neutralność językową nie może być pomijana.
– r.pr. Natalia Stojanowska, LL.M. (instagram: natalia.stojanowska)
Nad tym zagadnieniem też pochylała się już Rada Języka Polskiego i na ten temat wypowiadał się również sam profesor Miodek. Na razie jednak wnioski są takie, że jest jeszcze za wcześnie, by wyrokować, w jakim kierunku pod tym kątem przebiegną zmiany językowe.
Oczywiście nie zabrakło też zwolenniczek żeńskich końcówek, które również zgodziły się przedstawić swoje zdanie w artykule. Myślę, że najlepiej po prostu oddać głos im samym, by przedstawiły swoje argumenty i swój punkt widzenia.
Długo w ogóle nie używałam określenia „adwokatka”. Chyba z uwagi na fakt, że to sformułowanie nie jest często używane. I nie jest/nie było w związku z tym „osłuchane „. Czyli zwyciężało… przyzwyczajenie. Niestety, druga natura człowieka. Ale warto zmieniać przyzwyczajenia. Zwłaszcza, że uważam, że język kształtuje świadomość. Poprzez język wprowadzamy do świata normy i reguły. W sposób często niezauważalny. Tym większą ma to siłę. Nikogo, w szczególności przeciwników feminatywów, nie „razi”: kucharka, nauczycielka, pielęgniarka a nawet dyrektorka. Ale adwokatka czy gościni już tak. Pytanie dlaczego?
Bo moim zdaniem jest to wyraz akceptacji (często podświadomych) dla pewnych, przypisanych już kobietom ról społecznych. Dla innych, często do tej pory zarezerwowanych dla mężczyzn – już nie. Ponieważ jednak kobiety w sposób płynny i od lat funkcjonują w tych rolach, warto to zaznaczyć. Poprzez feminatywy właśnie.
To jest naturalne oddanie tego, co od dawna się już w przestrzeni dzieje. A ponieważ język kształtuje świadomość warto na sposób mówienia zwracać uwagę.
I na koniec jeszcze jedna refleksja, już na marginesie. Przeciwnicy feminatywów mówią – czy też do tej pory używali często argumentu – że feminatywy to „nowomowa”. Według mnie za krytyką dość często podąża niewiedza. Pięknym przykładem tego jakie to nie oddające rzeczywistości jest mający wiele lat artykuł o „powstankach i powstańcach” .
– Adwokatka Aleksandra Głogowska (instagram: prawniczymokiem)
Przyglądając się historii języka polskiego, możemy zauważyć, że feminatywy nie są współczesnym wymysłem i nie były żadnym problemem przed wojną – gdzie ich używano, nie były zideologizowane i nie widziano w nich żadnego zagrożenia, a dopiero PRL zabrał wersje żeńskie z powodów ideologicznych, na co zwraca uwagę dr Michał Rusinek.
Potwierdzają to także materiały zgromadzone np. przez p. Jacka Dehnel, który pokazał zrobione przez siebie zdjęcie nagrobka pewnej kobiety, która brała udział w powstaniu styczniowym, gdzie na jej grobie widnieje napis „Powstanka”.
Jest pełna akceptacja dla żeńskich form zawodów, tj. nauczycielka, krawcowa, aktorka, piosenkarka, kelnerka, czy pielęgniarka, a przeszkadza nam żeńska forma przy słowach profesorka, prawniczka, radczyni prawna czy adwokatka.
Ustawodawca przewidział głównie męskie formy wykonywania zawodów – mimo, że niektóre formy żeńskie, tj. pielęgniarka występują ustawowo i są akceptowalne.
Określenie żeńskiej formy zawodu jak „chirurżka” nas bawi, ale zawód „pilot” nas nie rozśmiesza, mimo, że może określać wykonywany zawód sterowania samolotem albo być pilotem od telewizora – jak słusznie zauważa p. Maciej Makselon.
Popularnym badaniem nad feminatywami jest to przeprowadzone przez BNP Paribas, w którym wzięło udział 250 dzieci ze szkół podstawowych w całej Polsce. Dzieci zostały podzielone na dwie grupy i każda otrzymała to samo zadanie, ale inaczej sformułowane: pierwsza grupa dzieci miała narysować osobę zajmującą się nauką – gdzie portretów naukowczyń było dwa razy więcej i dzieci częściej rysowały kobietę, a druga grupa dzieci miała narysować naukowca – w tej grupie jedynie co piąta osoba narysowała naukowczynię. Wszystkie tego typu badania mają podobne wyniki, co oznacza że język i jego widoczność ma znaczenie.
Przy czym nie chodzi o narzucanie stanowiska każdej kobiecie na siłę – jeżeli któraś nie chce używać żeńskiej formy, to nie. Chodzi jedynie o to, żeby dać wybór i żeby pokazać, że język daje taką możliwość.
Dlatego, że jeżeli kobiety np. mają utrudniony dostęp do jakiegoś zawodu tylko z powodów językowych – ponieważ nazwa zawodu ma wyłącznie formę męską – jest to powód do zmartwień i wystarczający powód do tego, żeby zachęcić do używania formy żeńskiej, co może przełożyć się na wyrównanie szans na rynku pracy oraz zerwanie ze stereotypami.
Cieszę się bardzo z opinii OBSiL, która została wydana po moim zapytaniu i wątpliwościach w zakresie stosowania feminatywu „radczyni prawna”, bo wiem jak wiele czasu zajęło mi i nam wszystkim uzyskanie oficjalnego stanowiska o takim brzmieniu. Cieszy mnie, że miałam w tym swój udział, a temat został zauważony i podjęty
– Radczyni Prawna Marta Leonkiewicz (instagram: radczyni_prawna_m.leonkiewicz)
Piszę dziś kilka zdań, na temat mojego stosunku do feminatywów. Jestem kobietą, to właśnie kobiecość mnie definiuje. Bez kobiecości nie byłabym sobą. Cieszę się, że urodziłam się w 1985, a swoją dorosłość mogę przeżywać w XXI wieku. Cieszę się, że mogę głosować, zarabiać i żyć tak jak mi się podoba. Tego szczęścia nie miały moje prababki, które żyły w czasach, gdy rola kobiety była marginalizowana, a one pełniły funkcję służki.
Uważam, ze żyjąc w dzisiejszych czasach, powinniśmy korzystać z możliwości, jakie wywalczyły dla nas pionierki sufrażystki i przez to jeszcze mocniej podkreślać i eksplorować to, że jesteśmy kobietami. Dlatego jestem na tak, bądźmy prawniczkami, adwokatkami, chirużkami, radczyniami. Bądźmy dumne z tego! Idźmy do przodu. Świat się zmienia i dyskusja o tym, czy feminatywy są bleee czy wręcz przeciwnie. My kobiety mamy prawo do tego, żeby określać nasze zawody przy pomocy żeńskich końcówek i może jest dla niektórych niezrozumiałe – choć osobiście nie wiem dlaczego – to pamiętajmy, że ponad 100 lat temu świat nie był gotowy, byśmy miały prawa wyborcze i studiowały.
– Radczyni Prawna Dorota Pilarczyk LEXNORD (instagram: dorotalexnord)
Moja prywatna opinia jest taka, że feminatywy z czasem staną się czymś zupełnie naturalnym. Już są coraz bardziej powszechne, a z biegiem lat, gdy wszyscy się z nimi osłuchamy, całkowicie przyzwyczaimy do ich obecności w języku polskim. I wtedy to właśnie mówienie o kobietach „prawnik”, „adwokat” czy „radca prawny” zacznie wydawać się niepoprawne. Choć wróżką oczywiście nie jestem, to tylko moja prywatna opinia.
Jedno na pewno wiem już teraz. Obojętnie, czy jest się za feminatywami, czy przeciw, forsowanie swojego zdania niczemu nie służy. Wypowiedzi przytoczone w tym artykule – i to zarówno te opowiadające się za feminatywami, jak i niekoniecznie – miały pewną wspólną myśl: nie warto narzucać swojego zdania w tym temacie. Można dyskutować, przedstawiać argumenty, ale nigdy nie próbować na siłę wciskać swoich racji drugiej stronie. I pod tym zdecydowanie się podpisuję. Bo uważam, że nie mamy prawa zabraniać nikomu mówić o sobie „adwokatka”, jak i nie mamy prawa oburzać się, że dana osoba woli o sobie mówić „pani adwokat”. Każda ze stron zasługuje na szacunek i możliwość nazywania siebie tak, jak chce.